W życiu nic nie przytrafia się bez przyczyny…powtórzę to i będę powtarzać.
Po perypetiach z kluczami do samochodu, przyszła pora na inną przygodę. Dziś miałam iść w teren, na swoje łąki, wesołe łąki, bo w Wesołej. Ale tak się nie stało, bo nasz ulubiony zwierz domowy zwichnął nóżkę. Nie można w takim stanie pozwolić by zwierzak, piecuch i poduszkowiec tak się męczył idąc z nami przez łąki i pola. Co robić w takiej sytuacji? Zostawić? Tylko gdzie i z kim? Postanowiłam zatem pojechać w góry do rodzinnego domu wcześniej niż planowałam. Tam zostawić pieska i iść do swojego ulubionego lasu, zaczarowanego lasu.
Zaczarowany las, jest daleko od siedzib ludzkich. Mało osób tam chodzi, albo raczej nikt. Do tej pory spotkałam zaledwie jedną osobę. Nie ma tam ścieżek wydeptanych ludzką stopą. Jedynie czasem wydeptane miejsca wodopojów zwierząt. Są tam bory, gdzie borowiki gromadami rosną, rydze potykają się o siebie a zwierzyna leśna spaceruje bez strachu. Jastrząb ostrzegawczo krąży nad głową i puchacz też siedzi na drzewie obserwując dyskretnie co człek zamierza robić. Wchodząc do takiego lasu czujesz, że jesteś tu gościem, częścią przyrody, której władcą jest natura. Uwielbiam go.
Kiedy tyko mam możliwość przebywam w nim tak długo jak tylko się da. Zwykle pokonuję kilkanaście kilometrów piechotą i za każdym razem inną trasą, w inną część lasu się wybieram. Przedzieram się leśnymi ostępami, zwierzęcymi śladami. Czasem trafiam na te same drzewa, na te same źródła wody, na te same mrowiska i te same głazy wystające wśród leśnej roślinności, ale z zupełnie innej strony. Dziś również zaczęłam zwiedzanie lasu i zbieranie grzybów od miejsca, gdzie wiedziałam że będą grzyby. Po to tam poszłam. Znając już całą górę nie ma możliwości, aby się zgubić, nawet kiedy idzie się inną stroną.
Wchodząc do lasu przypomniałam sobie, jak to ubiegłego roku zgubiłam w nim swoją ulubioną ciupażkę. Niestety poszukiwania jej nie przyniosły żadnego rezultatu, gdyż łażenie po lesie poza ścieżkami mija się z celem. Jesienią, suchą porą nie zostawia się żadnych śladów. A do tego fakt, iż nie zauważyłam momentu zagubienia swojego sprzętu leśnego sprawił, że odnalezienie jej stało się niemożliwe. Trudno mi było się z tym pogodzić. I choć wiele razy od tamtego czasu byłam w zaczarowanym lesie to nie mogłam przypomnieć sobie tej chwili, ani miejsca zgubienia. Gdyby to była konkretna ścieżka, to nawet te kilkanaście kilometrów do pokonania w poszukiwaniu zguby nie byłoby trudne. No cóż…!! Stało się….
Przypomniałam sobie tą stratę. Ciupażka była pamiątką i prezentem z czasów kiedy jeszcze pracowałam na etacie w ośrodku turystycznym. Wówczas zajmowałam się organizowaniem pobytów, konferencji, szkoleń, zjazdów i innych imprez integracyjnych dla różnych grup. Jedna z takich grup (górnicy) w podziękowaniu podarowała mi kuty kufel z dekielkiem – na piwo i tą właśnie ciupażkę, o której zresztą marzyłam, jako sprzęt przydatny w moich wędrówkach. I tak chodząc po lesie, wspominałam ile razem przeszłyśmy. Jak bardzo mi służyła, jak bardzo była przydatna w tak wielu sytuacjach. Z jak wielką miłością i radością została podarowana i z jak wielką wdzięcznością przyjęłam ją wówczas.
Wspominałam, zbierając grzyby, spacerując z dzieckiem po lesie, myśląc o tym, że bardzo jej potrzebuję. Już skierowałam się do wyjścia. Ale tu grzyb i tu też. Tu rydze, a tu ceglastoporki, a tam kozaczki…. Jeszcze tu popatrzę i tam też… Jeszcze chciałam namówić dziecko swoje, by udać się w gęsty bór tam gdzie zwykle borowiki się ukrywają. I już zaczęłam tam zmierzać, ale jakoś tak koszyki pełne rydzów zaczęły mi ciążyć, a do boru jeszcze ze 2 km. Postanowiłam odpuścić. Nie ogołacać tak lasu ze wszystkich jego skarbów. Bo czyż nie mam już sporo rydzów?? No borowiki te prawdziwe, też by się przydały, są smaczne, ale czy warto?? Las dziś obdarował mnie taką ilością „leśnego mięsa”, że i tak nie jestem w stanie tego udźwignąć, a ile jeszcze zostało…. Nie można tak lasu eksploatować. Tyle dał, nic na siłę.
Zmieniłam więc kierunek, jeszcze chciałam się oglądnąć na dziecko czy zmierza w tym samym kierunku co ja. I w tym momencie, obracając się zobaczyłam… CIUPAŻKĘ. Ooooo!!! Jakie znalezisko!! OOOO!!!! To moja ciupażka!!! Co za radość!! Szał radości!!! Niedowierzanie!! Prawie się popłakałam nie mogąc w to uwierzyć. Pokazałam swojemu dziecku co znalazłam. Wcale się nie zdziwiła. Bo wierzyła w to mocno, że kiedyś ją odnajdę. Odczyściłam i już mocno trzymając i co chwilę zaglądając na to co trzymam w ręce czy to faktycznie moja ciupaga, pomaszerowałyśmy do domu. Nawet koszyki z grzybami stały się lżejsze. A kawałek dalej odkryłam nowe miejsce zbioru borowików.
Sama uwierzyć nie mogę, ale jednak…. I gdyby nie to, że piesek zwichnął nóżkę, to nie poszłabym do tego lasu, a już na pewno nie dziś. W planach było co innego. I choć bardzo zależało mi na tym, by być w innym lesie, to jednak kondycja mojego pieska zmusiła mnie do zmiany planów i zaakceptowania tej zmiany. Akceptacja!! I w życiu nie pomyślałabym, że tam właśnie może leżeć sobie mój cenny sprzęt do leśnych spacerów.
Las zabrał – las oddał.